czwartek, 19 kwietnia 2012

Nic się nie dzieje.
Nic dobrego ani złego, w zasadzie. Na zasadzie kontrastu z innymi perfekcyjnymi życiami, lub też czasowo-super-ekstra-a-tak-oprócz-tego-zwykłymi życiami, moje jawi mi się jako odrażająco bure nudne i smutne. Ale to prawdopodobnie nie tylko moja choroba.

Już pal sześć, że nikt nie odpisuje na moje ważne maile, że wszyscy tacy zajęci. A obiecali. Wyślę Ci, słuchaj, taką reklamę. Jak tylko się czegoś dowiem, napiszę. Będziemy w kontakcie, hahaha! "Będziemy w kontakcie" jako najpodlejszy żart tego roku!

Już nawet zrozumiem, że nie mogę znaleźć roboty. W końcu mieszkam w mieście na dalekim wschodzie gdzie nikt nie ma pracy, oprócz tych co ją mają. Jak ktoś kiedyś dostał, to ma. Jak ktoś szuka, to nie znajdzie. No rozumiem. Zwłaszcza, że jestem smutnym przypadkiem osoby, która brzydzi się swoim uniwersyteckim wykształceniem, to znaczy oczywiście popisuje się nim w kontaktach towarzyskich, "ważnych spotkaniach" rodem z życia Kasi i Zosi, we własnej głowie się nimi popisuje. Niby na trójach przejechała ale wszystko wyjaśni, co kto dlaczego się zachowuje. No więc moje brzydzenie się uniwersyteckim wykształceniem polega na tym, że absolutnie nie chcę być psychologiem. A nic innego nie potrafię. Ha ha. Śmiesznie nawet.
No więc już mniejsza z tymi wszystkimi okropnostkami. Tym wysiadywaniem do trzeciej, nieznośną promotorką i chłostaniem przez ohydny deszczor, w kwietniu pod kocem spaniem.

Najgorszą rzeczą jaka mnie dziś spotkała był bezbarwny dziad uliczny. No taki sobie dziad, jakich wielu. Nie żaden bezdomny, ani może nawet nie pijak, z wnusiem niewielkim przyszedł do szmateksu i stanął akurat obok mnie, oglądając z przejęciem każdy jeden wieszak ze spodniami marchewami (jakże modne). Wraz z jego wejściem z radia zagrała piosenka, urocza piosenka dla marzycieli, z soundtracku z 500 dni miłości, o ta: TA. Piosenka która pojawia się w głowie do słodkich wygłupów spacerów i płaczów z radości dawno temu rok temu w NYC. I wtedy dziad z tego całego zaaferowania marchewami, otworzył usta.

Umarłam.
Przez ułameczek sekundy widziałam siebie, jak rzucam się po całym pomieszczeniu i pizgam wieszakami i drę się jak tacy szaleńcy, prawdziwi. No ale tylko poszarzałam na twarzy, bo cóż miałam zrobić.
Bo dziadowi. Śmierdziało z ust tak potwornie. TAK POTWORNIE. Jak nigdy nikomu na świecie chyba. Wiele dni niemytych zębów plus fajkowa zgnilizna. Imaginujcie.
No i ta piosenka i ten smród. Pozostaje tylko szarzeć na twarzy...

Opowiedziałam już to paru osobom które znam w prawdziwym życiu, bo ubodło mnie okrutnie. Więc przepraszam, szpiedzy. Odkrywcy, że się podniecam i nakręcam sprężynę odrazy. Która kiedyś pieprznie i komuś zęby wybije, może nawet mi, moje własne! Oby nie. To taki koszmar ze snów.

Ze snów jest też zupa, ale z lepszych. Zdjęcie marne, ale załóżmy że przedstawia całą tą zieloność. Super komfortowa zupa na taki czas kiedy nie ma jeszcze nowych warzyw, a marchew i buraki się nam znudziły. Do wykonania potrzebna jest synchronizacja następujących procesów:
podsmażenia ząbka czosnku, posiekanej cebuli, pora w półplasterkach, selera naciowego gałęzi dwóch, cukinii, oddzielnie bekonu (ja na chrupko, bo miękki bekon to grzech główny)
ugotowania groszku, bobu mrożonego (ja obieram, bo te skóry...takie szare, i te "zarodki" bobowe...), ziemniaka w kostke, to wszystko w bulionie
wsypania smażonego do gotowanego
dosypania posiekanego koperku (dużo)
podgotowania całości, zmiksowania części
zakochania się.


I jeszcze mała prośba. Wiem, że niektórzy z Was mnie lubią :> i moje pisanie uważają za... jakby to rzec żeby nie wyjść na katechetkę... no powiedzmy wartościowe. Czy moglibyście wskazać mi notki, teksty, które uważacie za wyjątkowo... ojezus znowu....dobre? Wiem, że to subiektywne wszystko, ale pytam dlatego, że Wysokie Obcasy ogłosiły konkurs. Do 16 maja należy wysłać tekst na dowolny temat, byle pasował do rubryk wysokoobcasowych, czyli felieton, twarze, psychologia, męska końcówka, styl życia, kuchnia uroda blabla. No i pomyślałam, że czemu by nie! Ale poważne pisanie od zera (w dodatku na dowolny temat, niby cudownie, ale jak go wybrać!) jakoś słabo mi wychodzi i stres wyżera mi mózg, a łatwiej byłoby mi dorobić ręce i nogi czemuś, co już istnieje. Jeśli więc macie jakiś pomysł co by to mogło być, będę wdzięczna.
Podpisano,
ja.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Jestem najzupełniej niespełna rozumu blogerką. Zamiast całe dnie trzaskać posty sponsorowane, zamiast zamawiać bucki ze sklepu bucikowo i ubranka ze sklepu romwowo, zamiast gotować przepyszne potrawy i przybierać je kwiatami, to ja nic tylko tę magisterkę i w ten sufit i tak wzdycham. Nawet nominacji od frustracyjnej królowej nie wykorzystałam, przypływ nowych czytelników mi odpłynie. Nie mogę do tego dopuścić. Muszę się szanować. Liczby szanować. Istotkę każdą.

No to proszę, nominacja one lovely (jasne) blog award, czyli siedem szalonych nieciekawych faktów o mnie. Już raz była, o tu: TU
Pozwole sobie złamać zasady i napisać tylko, po raz kolejny połechtać samą siebie, że nominowała mnie najprawdziwsza f jak frustratka. Nikogo nie nominuje, możecie mi napisać różne ciekawostki o sobie w komentarzach. Ciekawostki zawsze się ceni.

Fakt I
Jestem straszliwą naiwniarą. Wierzę we wszystko co mi się powie, niestety dorastałam i obecnie żyje na gruncie niemal śmiertelnie niebezpiecznym dla takich lotnych istot jak my, naiwni, gdyż zarówno mój tata jak i Marcelek bardzo podle wykorzystują każdą okazję. Przykład z dzieciństwa: tata przynosi grubą, sznurkowo-słomianą wycieraczkę i mówi mi że teraz będę na tym spać bo mam krzywy kręgosłup. Łzy w oczach. Przykład z tydzień temu: Marcelek pisze mi smsa że nagle zauważył, że ma sześć palców u lewej dłoni. Odrobinę zaniepokojona myślę, że to w zasadzie jakoś tam możliwe, przecież nigdy nie liczyłam..............pozwolę sobie nie skomentować. To jest upośledzenie. Tak samo wierzę i współczuje potulnym bandytom z telewizji, najlepiej skazanych na karę śmierci, uh to mój ulubiony powód do płaczu, cudza kara śmierci. Płynnie staje się....

Fakt II
Jestem płaczliwa jak jakaś durna owca. Ale zgrywam żelazną. Chce mi się ryczeć jak się z kimś kłócę, lub nawet tylko dyskutuję. Przykład z dziś: recepcjonistka u lekarza mówi mi, że skoro nie odbieram telefonu o ósmej rano w sobotę, to nie jest jej wina że nie wiedziałam że odwołano mi wizytę. Chce mi się ryczeć jak pomyślę że moi rodzice kiedyś umrą. Chce mi się ryczeć jak widzę smutnych poczciwych staruszków. Chce mi się ryczeć jak słucham piosenki empire state of mind i jak oglądam taką reklamę, na której dziewczynka wyleczona jest z raka. Chce mi się ryczeć jak  jakieś płowe niemieckie dzieciaki wyławiają i męczą rozgwiazdy. Miesiąc temu ryczałam bo WYDAWAŁO mi się że mam kamień w nerce. (Półfakt nr II i pół: robi mi się niedobrze i słabo, gdy ktoś wypowiada słowo nerka. FU.)Nie mam go, ale nie wiem co mam bo nie odbieram telefonów o ósmej rano w sobotę.

Fakt III
Boję się lasów i dwa są ku temu powody: najstraszniejszy film jaki w życiu obejrzałam to Blair Witch Project - następnego ranka dostałam pierwszego okresu i chociaż nie wiem czy możliwy jest okres ze strachu, to ten film przeraża mnie dzięki temu jeszcze bardziej :D Drugi powód to martwy jeż, na którym kiedyś prawie usiadłam podczas uroczego spaceru z pewnym chłopcem, chcąc tak sobie odpocząć na polance. Martwy jeż kurna. Rozłożone ciałko, kosteczki i cała masa igiełek. Boję się że znajde w lesie, albo chociaż w wielkich krzaczorach, zwłoki noworodka albo pijaka, wiszącego wisielca, takie tam. Przecież one zawsze znajdowane są w krzaczorach, o ile nie w ruinach w Sosnowcu...

Fakt IV
Skoczyłam na bungee. No prawie, bo nie z mostu tylko z trzydziestometrowej wieży, a ruch zamiast spadającego był spadająco-huśtający. I to nie byle gdzie, bo na obozie letnim w Antibes, a więc widoki z wieży były imponujące - wieczorne morze, stateczki, miasteczko, wybrzeżee, blabla. Chyba nawet popełniłam jakieś oszustwa, w stylu zakłamania wieku i podrobienia podpisu opiekuna. Pamiętam też, że upiornie chciało mi się siku chwile przed i latałam po całym parku rozrywki w poszukiwaniu  łazienki. Gdy się okazało że trzeba zapłacić dwa euro, a ja za sikanie płacić nie będę, to moja życiowa zasada, wróciłam pod wieżę i skoczyłam z moczem w pęcherzu, a jak wylądowałam to już mi się nie chciało :D Lecz proszę sobie nie wyobrażać lania po nogach, to jakoś tak działa na szalonych atrakcjach, że siku się cofa. Czy ktoś też tak ma? A czy ktoś pamięta takie ustrojstwo z wesołego miasteczka objazdowego jak... Centryfuga?:D Ah, słowem zakończenia, na kupionej za 10 euro kasecie VHS dokumentującej mój skok tata nagrał jakieś sporty.

Fakt V
Jak byłam dzieckiem to śpiewałam w zespole szkolnym i nawet zarobiłam na tym trochę kasy. Ogólnie było ze mnie super do usrania okularne rezolutne dziecię, takie z reklamy kinder albo nutelli. Potem przemutowały mi się struny głosowe i niczym w tej biblijnej opowiastce o wężu jabłkach i liściach na narządach, zaczęłam się wstydzić, że jestem takim... nerdem z glee club, kurna. No i zakończyłam karierę. Dziś tylko resztki "talentu" wykorzystuje gdy dopadnę singstara, lub jakąś wybitną piosenkę typu weselnego/bajmowego/religijnego.

Fakt VI
To już troche tak na odwal, stali i wierni czytelnicy wiedzą, niewierni może chcą wiedzieć. Mam dodatkową kość w śródstopiu, jak boga kocham. I złamaną na stałe taką cześć ciała ludzkiego, o jakiej istnieniu nikt na świecie nie ma pojęcia - trzeszczkę. Złamane trzeszczki to specjalność baletnic. Oraz koni. Oraz moja. Mam też, ale to stosunkowo świeża sprawa o której co uważniejsi pamiętają, wiecznie rosnącego, blond kręconego włosa jako rzęsę i muszę go przycinać. Bonusowy półfakt: mam kręcone włosy, to wiecie. Ale nie wiecie, że od tygodnia mam lokówkę i czuję się z tym trochę jak lamus. No bo dość dyktatury puchu! Skoro kręci mi się tylko 1/3 włosów a reszta jest smętna durna i upośledzona, to jej pomogę rozgrzanym bolcem!

Fakt VII
Zupełnie na odwal, nie ma aż tylu faktów o mnie... Brzydzę się motyli. Kiedyś na wycieczce w górach obsiadło mnie stado motyli i myślałam że sie zrzygam. No bo ten pyłek. Że jak dotknę to już motyl nigdy nie poleci, upośledzę motyla, zrobie z niego warzywo. No i jak to zedrzeć ogólnie, takiego wczepionego motyla, za noge za głowe za skrzydło?


No to teraz jakieś zdjęcie... gdzieś tu był jakiś pieczony ziemniak albo zoom na piane... niech no tylko walne winietowanie i idzie na konkurs, do gazety idzie. Juz poszło. Aha, prastare notki mogą być pozbawione zdjęć, bo imageshack coś krzyczał. Zdarza się.

Świąteczne puchate kurczaczkowe całuski jajeczne kiełbasiane! Paschowe mazurkowo-kajmakowe! Mhm!