sobota, 27 lutego 2010

Dziękuje za tak litościwe przyjęcie owych trzepotów nienawistnych z notki poniżej, to mi daje wiare że jednak może nie każdy ma w oczach wszechdobro a zarazem wszechnicość wyzierającą która nakazuje rozmawiać o pogodzie, o wykładzie, o niemiłym/miłym panu profesorze i innych pierdach. Marnować słowa. Nadużywać. To powinno być karane chłostą. Kocham Was tak jak i każdego kto wykazuje elementy zbliżone nieco charakterem do puzzelków mego szaleństwa. Kocham też notabene staruszków i dzadziusiów ktorzy stoją na chodniku i nie bardzo wiedzą co robić, albo którzy nie, jak to sie mowi, ZDANRZAJĄ i dziwi ich teknologia a przy tym są uroczo zdziwieni. Taka we mnie miłość. Chce ich wszystkich przytulić i im pomóc. Małżowina mówi że to znaczy że jestem dobra.

Wczoraj był piątek, a ja w piątek zwykle mam wolne. Nie tym razem i nie przez następne tysiąc piecset piątkow tego semestru, bo mam zasraność zajęciami, w tym wykład na ósmą < dziki skowyt > i wykład z historii fotografii < mlask >, na ktorym to udało mi się zabłysnąć wyciągnąć ręke tak wysoko że prawie do gwiazd i pokraśnieć z dumy GDYŻ pani zapytała kto był na wystawie mugshotow w warszawie i powiedziałam że jaaa, jaaa byłam! w dodatku z ulą celebrytką, ale o tym pani nie powiedziałam, może nie zna.

Dziś była sobota, a ja nie spałam do 12, nie jadłam naleśników o 13, nie ogladałam powtórek nawspolnej do 15. Wstałam o 7 i jadąc autobusem zjadłam nadmuchana drożdżowkę, w domyśle z jabłkami, lecz bardziej z dziurą, jakby jelitem mokrym. Miałam bowiem ja zajęcia, zajątka, w szpitalu psychiatrycznym, riiili! Klinika nerwic. Niebieskie foliowe ochraniacze za zeta. Wesoła rozgadana dziewczyna męczona przez godzine przez dra od sajko opowiadała radośnie o swej anoreksji. Było prawie normalnie, tylko łazienki były bez klamek. Niesamowitość nagle zrobić coś po raz pierwszy w życiu, na przykład po raz pierwszy być w szpitalu psychiatrycznym i słuchać prawdziwego wycinka terapii. Jednak te studia takie najboring nie są...

Szukaliśmy kalendarza, bo mamy koniec lutego a nie niektórzy z nas nie maja jak pamiętać że za miesiąc okulista, a inni z nas że za dwa tyg trzeba wziąc udział w żenującej 'symulacji' rozmowy kwalifikacyjnej na zajęciach z psychopracy i wobec tego zmodernizowac swoje cv...;/ Mamy koniec lutego i w sklepach nie ma kalendarzy. Małżonkowi udało sie kupić jeden brzydki acz z kartkami dniami i miesiacami w kiosku,za piec złotych w zestawie z książeczką 'przepisy na potrawy mięsne' ktorej nigdy nie użyje bo robienie galarety czy też wędzonej szyny ic nat maj stajl. Ja nie kupiłam żadnego. Nawet internet mowi że cudny i pieruńsko drogi moleskine jest wyprzedany. O losie słodki ten rok będzie nie do zapamiętania.

Od miesiąca nie kupiłam żadnej szmaty, mimo że chciałam i probowalam. Od tygodnia codziennie mam na sobie bluzke w paski i codziennie inną, ale w końcu mamy wiosnę (niby pięc stopni ale dwa, lodowaty deszcz mżawa lub wicher i zgnilizna docierająca do każdego wolnego fragmentu ciała więc futrzana czapa przydaje sie nadal, ponadto buty nasiąkają błotem mimo grubej warstwy sprayu z serii 'nigdymokre'], prawie lato, więc sezon marynarski w pełni. faszon wiktymizacja jak sie patrzy.



21:04:33 dżablon
nie odmowilem jej powiedzialem ze jak mnie zaprosi na picie to przyjde a ona powiedziala
21:04:39 dżablon
ze za pozno bo jutro ma 4 godziny
21:04:40 kursu
21:04:44 napisala kursu
21:04:46 nie mogla napisac
21:04:50 angielskiego tylko napisala
21:04:56 dżablon
kursu zebym sie koniecznie zapytal
21:05:01 jakiego kursu
21:05:20 dżablon
ja to nie wiem

21:05:28 dżablon
ludzie sa tacy ciezcy;D

A tak mi sie chciało popisać i fote kwiatkow na lampce zrobić, to i macie, skarbuńki gołąbuńki, całusek < tuli >.

czwartek, 25 lutego 2010

Jeszcze wczoraj wracajac z uczelni mialam w ustach tysiac bluzgów i wielkie pragnienie wypowiedzenia ich wypisania podzielenia się i uzyskania po głowie głasku. Dziś jako że powróciłam zaskakująco wcześnie bo tylko o 18, a nie jak wczoraj o 20.30, jestem mniej nienawistnie nastawiona do otoczenia.
Dzisiaj, panie tego, było żenująco, bo zajęcia z patopsycho-psychopato (niewiem) miały temat 'zaburzenia seksualne'....kazde zdanie dupowłazów zaczynające sie od 'ja' wywoływało u mnie drżenie gdyż absolutnie, absolutnie nie chce słyszeć żadnych zwierzeń o detalach, problemach czy też upodobaniach bzykankowych z ust tych dziewek bo i do tego są zdolne aby tylko wymarzony plusik za aktywność upstrzył liste obecnosci przy ich nazwisku. Dodajmy do tego chłopaczka który ukrywa swe bycie homo, dziewczynke którą posiadł cały najbrudniejszy akademik, inną dziewczynke o dobrej twarzy babuleńki i ich wszystkie możliwe wypowiedzi na temat seksu, a powstanie nam obraz zajęć które dziś przeżyłam. Nie to żeby temat był zły. I właśnie w tym sęk tkwi mili państwo. Na tych a także na wsyzstkich prawie innych zajęciach, nie odzywam się ja słowem, chyba że trzeba powiedzieć 'jestem' przy liście obecnosci by moc swobodnie zapaść w letarg, w najpierwszej wagi komę. Uważana jestem za niemowe albo głąba przez 9 na 10 współkolegów studentów. Wiekszość prac pisemnych ledwo uskrobie na trzy, a polskim jako takim pisaym poslugiwać sie chyba potrafie. Rozważania nad byciem półgłówem dopadają mnie nadwyraz często, bo kurde, mowić tez potrafie i lubie, tylko nie do każdego. No i tu me wewnętrzne pytanie, próbować, czy nadal pozostać niemową która ma Jedną Koleżankę i do niej każdej minuty kieruje sto tysięcy słów i chichotów bo Koleżanka jest z podobnej planety co ja i mężul? Zaraz pewnie znów pojawi sie zarzut wywyższania, ale no na boga, na jezuska, czy skoro nie chce mi sie mówić do wiekszosci ludzi to zle, czy to tylko oszczednie?:>
Jeszcze wczoraj brzmiało to wszystko zgrabniej gdy wracałam o 20 przez przeponure miasto bedace jedną wielką kałużą. Bardziej nienawistnie. Wczoraj jeszcze było mi smutno ze w gimnazjum byłam jedną wielką rezolutnością a teraz mam wiele w dupie, dziś już mi nie smutno. Dziś za to dowiadywałam się o erasmusa na mojej uczelni, na ktorego nei chcą jezdzic lizodupczynie, bo przecież za granicą nie mogłyby być tak pilne, gdyż jest to siedlisko zła i degrengolada, więc takie obiboczki jak ja i Jedyna Koleżanka sie nadadzą. No ale póki co sza;)

Wczorajsze śniadanie, pancakes z jabłkami i cynamonem, bo wielkie pragnienie czegoś słodkiego i smażonego napadło mą duszę. Polane zostały czekoladowym sosem i zmieniły nas w dwa toczące się otyłasy. Hello obesity!

poniedziałek, 22 lutego 2010

Nie odzywam sie do nikogo, a w zasadzie do jednej najważniejszej osoby więc tu też sie nie odezwe. Tylko konieczne minimum.
Półmet w tak zwaną PYTE. Kiecka ze szmateksu plus buty ze szmateksu plus rajstopy które umarły bo wiekszość czasu przekicałam na bosaka. Fajność, tylko kolana bolały niemożebnie. Mina natchniona nie wiem skąd, ale gdy sie zmruży oczy, wyglądam jak człowiek.
Czekolada walentynkowa z żurawiną.
Dwa obiady profesorskie, gdzie profesor, profesorowa i profesorzątka oraz ich dziadkowie i wujostwo spożyli wiele dobroci i wypili wiele wina.
Płyta taniość i ksiunżyna bo staram sie powrócić do bycia czytającą.







A jutro musze wstać o szóstej rano :( < potwornie płacze i tarza sie po ziemi bijąc pięściami o dywan >

I to wcale kurde nie prawda że "juz nie prowadze bloga"! Tydzien to nie tak dużo, zwlaszcza jesli to pierwszy tydzień nowego semestru i człowiek do zrzygu nienawidzi swojego otoczenia a miasto sie topi i psie gówna niczym te przebiśniegi błyszczą dumne że już prawie wiosna. Nie dziwcie sie mili moi.

edit: pogodzilimy się. klask klask klask;)

sobota, 13 lutego 2010

Dom = żarcie. Również dla ptaszorów, niektóre jednak wolą wgapiać sie w pełzającego po podłodze fotografa w piżamie.

domowy maminy pąk

domowa kasina focaccia


domowa dzisiejsza tatowa zupa, ktora awansowała do miana ulubionej - łosoś, dorsz, ziemnioki, imbir, bulion, śmietanka, koperek i CYTRYNA, umarłam po milionokroć z rozkoszyyyy

Poza tym wstawiłam na fejsa swoje zdjęcie z twarogiem i wszyscy ludzie których nie chcę zachowują się jakby byli na naszej klasie pisząc 'oh nic sie nie zmieniłaś, nadal nosisz takie same czerwone okulary i chodzisz nago a Twoim tłem jest urocza w swym byciu towarzyszem dzieciństwa kanapa przykryta zielonkawym kocem'. Fejs schodzi na psy. Kiedys sie robilo quizy i człowiek wiedzial kim jest z przyjaciół, teraz wsyzscy go biją swoim farmville i wypisują takie pożal sie boże DYRDYMAŁY;/ Niech nikt nie bierze tego do siebie, to raczej nielubienie konkretnych jednostek niż konkretnych reakcji.

Jako że rodzicki chodzą wcześnie spać, to 'kasia bój sie boga (znów bóg, eh), patrz ktora godzina!'. Ale nie przeszkodzi mi to przeczytać calego półtorarrocznego archiwum pewnego interesującego bloga niejakiej kaj (pozdrawiam, śle kiwanie dłonią!), tak jak nie przeszkodziło zrobić zdjęcia kurzu i cienia szklanicy z wodą która towarzyszyć mi musi co noc, bo co jeżeli obudze sie i będzie sucho i zapragne a nocą spacery po domu niewskazane bo czarne czeluście czyhają??




roleta w białe pingwiny i mój rozczochrany cień (lepszy taki niż żaden, od razu przypomniał mi się BOWIEM odcinek kubusia puchatka w którym prosiaczek zgubił swój cień :<)

A jutro wcale nie walentyny, tylko papowa impreza profesorska. Sobą sie nie mam co chwalić, więc powiem szczerze, mam MĄDREGO pape, ktory wcale nie ma brody i wąsów i nie wyglada na dziesięć lat starzej niż ma, jak to mają w zwyczaju profesorowie. Będą krewety i zupeczka cukiniowa i tiramisu które sprawi że zamienie sie w tłustą niemrawą świnie. Wieczorem zapisyy internetowe na cwiczenia, które znowu strawią całe moje nerwy bo serwer umrze i będe przeklinać, a neurozis skonstruowała plan idealny i jak sie nie powiedzie to umrze też.
Słodkich snów, oby moje nie były tak dziwnie dziewczyńskie (sekrecik) jak ostatniej nocy!

wtorek, 9 lutego 2010

Dziś jestem prawdziwie wzorowa. Najprawdziwiej. Bowiem:
- zrobilam dwa prania - tzn pralka zrobiła, ale liczy sie:> samo sie nie dobrało kolorami, nie zaladowało, nie wyszło i nie powiesiło
- doporządkowałam cały dom, segregując przeróżne nie-do-wyrzucenia rzeczy, chowając pochówku-godne, czyszcząc ajaksem bejking sołda powierzchnie gładkie i tym podobne czynności
- wykończyłam parapety:D co może brzmieć dziwnie, ale polegało na doprasowaniu żelazkiem boczków z okleiny, oraz srogich przekleństw bo boczki nie cchciały zostać na miejscu;/ po czym oskrobaniu ich z nadmiaru centymetrów, bo boczki węższe niż paski, które miałam naprasować. rozumieta?
- zrobiłam najszaleńszy DIY mojego zycia, a mianowicie trzymak/stojak/leżak na biżu, piersionki i kolczyki głównie, wykonany on został z pudełka po toffifi, wielu koralików i materiału w kropki pochodzącego sprzed stu lat i to nie żart. rozpiera mnie duma małego majsterkowicza.
- wyprasowałam trzy poszewki na poduszki, co zmęczyło mnie tak okrutnie, że nie zdołałam już zgodnie z moimi planami wyprasować koszul mężowskich obdarzając je przy tym pocałunkami w rejonach kołnierzyka, o nie!
- z tego zmęczenia wynikło więc podgrzanie w mikrofali resztki wczorajszego PRZECUDNEGO obiadu w postaci Cottage Pie, link TUTAJ, zdjecia nima bo jest to obiad brzydki, acz przeprzeprzepyszny [gęsty gulasz na czerwonym winie, z cebulą, marchewką, u nas także groszkiem i pieczarkami przykryty grubą pierzyną z puree ziemniaczanego i zapieczony w piekarniku....niebo......]
- a resztki sił zostały zużyte na upeiczenie ciasta ze śliwkami i cynamonem, które wygląda jak słońce, ciasta ktorego przepis oryginalny znacznie różni sie od tego co powstało, bo dopiero w połowie mieszania składników zobacyzłam że nie mam 10 łyżek mąki, tylko 7, trzech jajek, tylko dwa, i masła, oraz, że nnie mam w zasięgu ręki żadnej czystej łyżeczki, więc proszek do pieczenia sypnęłam na oko. Przepis oryginalny TU.

A oto i sypialnia poczyniona w ten weekend i dziś i wczoraj:

Przewygodne łoże... zbabrane nieco, bo strasznie ciężko wogóle z niego wyleźć w ciągu dnia!

Komódka która w pocie czoła małżonek skręcał, ja zasłużyłam się przy szufladach!;) Na niej stragan biżuteryjny, oraz dwa misie, ale nie poczuwam się do bycia dzidzią piernik, ten z lewej to miś którym bawił się mój tata jakieś 40 lat temu [rozczulenie miliooon] a ten z prawej to miś którego przywiózł mi tata z Londynu jakieś....10 lat temu;)

Moje szalone di aj łaj. Zdjecie jak wszystkie w internecie, nie oddaje jego uroku;>

Balon na tablicy to pozostałość jeszcze z sylwestra:P

Wełnisty różowy kwiot na lampie która świeci w co drugim polskim domu, zwłaszcza tam gdzie żyją niezamożne studenciaki.
No i moje ciasto: śliwki utonęły...

No i prosze, no i bardzo prosze. W komentarzach chętnie przyjme sugestie co moge robić jutro sama w brzydką zimową pogode...

niedziela, 7 lutego 2010

Szort fotostory z niedzieli.
Gdyż w sobote zdjęć nie popełniłam, w sobote popełniłam spotkanie z macierzą, przejęcie odeń gulaszu <ślini się obficie bo zjadłaby go i teraz>, oraz szwęd po ch. Mamula nabyła sobie jakieś 'uniwersalne bluzeczki' typu basic w których sie lubuje, a córuni przeceniony z 300 na 69 rozpinany sweter z grubym splotem i aż nawet oh oh domieszką wełny, moja awersja do akrylu nie pozwoliłaby na jakieś machlojki w tym względzie;/ Później poszłam ja do knajpy z koleżanką i potwornie poparzyłam sobie język grzańcem, tak że do tej pory płaczę. Ale ale miało być o niedzieli.

Jedna z wielu moich supertajemnic - nie umiem robić zwykłych naleśnikow. Umiem pancakes, wszelkie placki i inne obłe twory mączne, a zwykłych cienkich nie. Nie mam wagi, a miarke z napisem ml na sciance nabyłam dopiero niedawno. Trudne jest bycie perfekcyjną dorosłą panią domu psiakrew;/ Korzystając więc z mojego prezentu mikołajkowego z 97' czyli ksiazki kucharskiej dla dzieci, zrobiłam na czuja te oto naleśniki. W dotyku były jak skóra ludzka....z syrem lub też z jabłkami. Tym nakarmiłam mego pracusia, nie żadną tam goloną czy kiełbą.


I nastąpiło meblowanie....skręcanie....i stało sie stworzenie ah ah ;]



A teraz...teraz jest pieknie, wszystko stoi tam gdzie miało, co prawda nadal zagracone i jakby mniejsze, ale ubyło nam wiele smieci. Ubyło nam wiele siły. Do pełni szczescia, oprócz metrażu, brak czegoś na ścianach, no i wiertarki żeby to powiesić, więc zdjęcia które wrzuce jak już zrobie ładne sypialniane nie będą oznaczały że to juz koniec ideał i szczyt moich możliwości. I tak jest cudnie, bo śpiąc na łóżku nie musze zakrzywiać stóp - łóżko jest DŁUŻSZE NIŻ JA, nie to co kanapa. Ubrania małżonka nie sa potowrnym kłębem wepchniętym na siłe do szafki, tylko leżą sobie w komodzie. Pod łóżkiem nie ma wstydliwych tajemnic typu kartony po butach które umarły, zapomniane skarpety, sto toreb i siat, walizy, papiry i kablozasilacze. Nie. Ład i porządek. Wszystko sru.
Zaczątek.

piątek, 5 lutego 2010

Błogość prosze ja Was...
Nawet jako takie czynności towarzyskie sie zdarzyły! Byliśmy wczoraj na piwie, tzn ja na zdesperadosie gdyż do piwa nie dorosłam i nadal mi nie smakuje, a inni na piwie właśnie. Wszystko prześmierdło fajowo-barowym odorem ale było cudnie mówić do ludzi, bo zwykle tak mam, mówie, i sluchać i pić i jeść zapiekanke miło odbiegającą od zdeptanopieczarkowej namiękłej standardowej buły. A odór wywabiony zimowym powietrzem więc wszystko pięknie.
A dziś wstać trzeba było o 11 z budzikiem, oczy ledwo co przetrzeć, kanapczora z jajcem zjeść i na uczelnie lecieć bo WPISYYYY!! Ktorych oczywiscie nie dostałam, bo to by było dziwne, załatwić coś na czas w instytucie sajko umcsu!;/ No ale skoro z domu sie wywlekłam to poczyniłam zeszytowe zakupy i przewlokłam sie leniwie przez miasto. Zupe ugotowałam. Chowder kukurydziany, miał być z nachosami ale niestety, gruba baba w czepcu dyszy dyszy: niiiima. No więc z grzankami z sosem chilli i serem. Oraz przedwczorajszy mac&cheese. I dzisiejsze zeszytowe love, tak, jestem niewolnicą empiku, oraz ta dziewczyna na okładce to ja, tak sobie powtarzam, tylko oczy na brązowe zmienić. I czekolada którą zjemy oglądając dziś wieczorem 'wyśnione życie aniołów', na ktory to film napaliłam się czytając dziś zawsze podniecającą mnie gazetkę o rzeczowym tytule 'Film'. I nawet weekend mam zaplanowany! Jutro przejęcie od mamy dużych ilości jedzenia, ktore mnie wybawi w tych smutnych dniach bez weny kulinarnej, potem spotkanie z kuleżanką. A w niedziele robimy sypialnie! I z tą tajemniczą deklaracją zostawiam ja Was i z tą marną pamiętniczkową notką też.
Miłego weekendu!

(dwie puszki kukurydzy, dymka, czy też szczypiór jeżeli u was gruba baba w czepcu nie wie co to dymka a więc jej nie sprowadza do swej warzywnej klity, 0,7 bulionu, ząb czosnku, 3 łyżki kaszy kukurydzianej. gotować kilkanaście minut. zmiksować. dosolić dopieprzyć i wpieprzyć. cudność!)

(250ml mleka skondensowanego nieslodzonego, 250gram cheddara o ile jesteście w jego posiadnaiu, ja nie bylam;/, 2 jajka, gałka muszkatołowa, sól pieprz -zmiksować, wymieszać z polową standardowej paczki ugotowanego makaronu, piec 20 minut w gorącu, również wpieprzyć)

środa, 3 lutego 2010

Jako że stało sie to wczoraj, to nie jestem już tak podekscytowana, nie parskam niczym źrebak, oraz nie szczerze siekaczy swych imponujących, a przynajmniej nie aż tak bardzo. GG już wie, fejsbuk też, no to i blogasek niech sie dowie

ZALICZYŁAM SESYJĘ laaaalalala ;)


Po kolei. Wczoraj był najmega dzień, dzień potwornego ustnego egzamu z klinicznej który wycisnął ze mnie osstatnie mililitry adrenaliny i kortyzolu i wytworzył dizeń wcześniej potwornego wrzoda na mym żółądku. Dawno nie byłam tak przewspaniale obryta:> No więc udało mi sie okiełznać tego dziadunia co to mnie tak przerażał, co więcej! Dziaduń stwierdził że jest we mnie życie, no szkoda że tak późno:P I otrzymaniu przewspaniałej piątuli zycie stało sie lepsze. A jeszcze lepsze po drugiej piątuli, z egzamu z wychowawczej. Poczułam sie doceniona, demyt, nareszcie, ile można zgarniać tróje i wmawiać sobie 'oo nie kochana, wcale Ci nie zależy na byciu dobrą, wcale a wcale nie chcesz być lepsza niż te mysze z przejętymi twarzami! Leniwaś, a chcąca odpowiedniej wyceny osoby swej! A Ty!' Dalsza część wtorku to było snucie sie nieprzytomne z obłędnym uśmiechem którego chyba ludzie sie troche bali, aż w końcu zaleg w domu, w pościeli, moje plecy i mózg powolutku wracające do normalności ahhh....;)

A dziś, jako że jest przepaskudna pogoda śnieżycowa i śnieg pada z dołu i z boku a nie jak to miał w zwyczaju z góry, siedze w domu. W pościeli. We flaneli mężowskiej. Każda sekunda celebracji wolnego czasu przepełnia mnie radością:D Rano powrócciłam do lat dziecinnych i obejrzałam z anną wintour trzy odcinki Tajemnicy Sagali na jutubie, jarpen, zły pan kruks w skorzanej pilotce znienawidzony przez dzieci polskie i niemieckie, foremniak za czasów bezzmarchowych i wiele innych uroczych rzeczy kojarzących sie z feriami w podstawówce. Uroczystości dnia dzisiejszego to czekoladka la tarte au citron z lindtowych minideserów i w ramach comfort food nigellowy mac&cheese, który jednak wyszedł troche zbyt comfort i niemowlęcy bo jakiś taki mdły...ale czegóż sie spodziewać skoro w przepisie stoi jak byk że cheddar a w spożywczym gruba baba w czepcu otwiera usta i dyszy pół minuty jak ją zapytać który tutaj bedzie jakiś ostrzejszy po czym człek i tak musi sam wybrać jakąś mleczno-tłuszczową galarete typu gołda rolmlecz;/ Wogóle to chcialam powiedzieć ze wiem że wogóle sie pisze oddzielnie, ale ja nie lubie tej formy, więc bede pisać razem, ale zdanie to powstało głównie dlatego żeby wyznać że cierpie na brak inspiracji obiadowych i poczeba mi pomocy :( Ale czymże jest ten problem w porównaniu do zdanej sesji:D cieszmy sie i radujmy!